nabożeństwa

Nabożenstwa odbywają się
w kaplicy w Poznaniu przy
ul. Przemysłowej 48a

Niedziela, godz. 17:00

 

 

 

Więcej info na FB :

przemyslowa48

lub mail :

przemyslowa48@gmail.com

 

 

Słowo na dziś

Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych Ani nie stoi na drodze grzeszników, Ani nie zasiada w gronie szyderców, Lecz ma upodobanie w zakonie Pana I zakon jego rozważa dniem i nocą. Będzie on jak drzewo zasadzone nad strumieniami wód, Wydające swój owoc we właściwym czasie, Którego liść nie więdnie, A wszystko, co uczyni, powiedzie się.
Ps. 1:1-3

Filip Blicharczyk

FilipBlicharczykZawsze czułem, że na świecie musi istnieć sprawiedliwość i za wszystko ostatecznie trzeba jakoś zapłacić, czułem to w sercu. Już w dzieciństwie bałem się piekła. Jednak nastraszono mnie, że idzie się tam za opuszczanie mszy niedzielnych i nie stosowanie się do reszty religijnych nakazów. W miarę dorastania, odczuwałem coraz większy niepokój związany z moją niepewnością gdzie trafię po śmierci, więc tym gorliwiej starałem się spełniać kościelne sakramenty i zmuszać się do chodzenia do kościoła. Nie było to z mojej strony szczere, bo nie miałem na to najmniejszej ochoty w sercu. Moim grzechem była fałszywa religijność.

 Uczęszczałem na różne wyjazdy i spotkania, co miesiąc chodziłem do spowiedzi, co tydzień do komunii, codziennie rano i wieczorem kilkunastokrotnie recytowałem wyuczone pacierze. Ale nic mi nie pomagało. Jako że nie mogłem być pewien, gdzie trafię po śmierci, starałem się podnosić prawdopodobieństwo mojego zbawienia przez zbieranie dobrych uczynków, utwierdzanie zdania o sobie, że jestem dobrym człowiekiem porównując się z mniej religijnymi ludźmi. Ale i to nie dawało mi spokoju, więc zacząłem starać się uspokajać samego siebie przez zrozumienie jak działają i co oznaczają poszczególne elementy mszy, bo mówiono mi, że to przez nie dostępuje się zbawienia. Jednak im więcej się o nich dowiadywałem, tym mniej miały dla mnie sensu. Ale czułem się lepszy od reszty ludzi w kościele, którzy nie wiedzieli o nich nic, oprócz tego, kiedy należy wstawać, a kiedy klękać.

Zauważyłem, że te wszystkie, ciężkie religijne zasady nie zmieniają nic w życiu moim i innych ludzi. Zacząłem więc szukać rozwoju duchowego w różnego typu religiach, ideologiach i okultystycznych praktykach. Przez parę lat współtworzyłem też organizację, w ramach której jeździłem po Polsce, pomagając w organizowaniu manifestacji i dając wykłady o Programowaniu Neurolingwistycznym i tym jak odbywa się manipulacja masami ludzi na przykładzie historycznych imperiów, kultów religijnych, dzisiejszych massmediów i polityki.

To aktywne poświęcenie na rzecz pomocy i uświadamiania wielu ludzi, w moich obliczeniach klasyfikowało mnie do co najmniej 1% najbardziej dobrych i "altruistycznych" ludzi w społeczeństwie. Ale żaden z moich "dobrych uczynków" nie był kierowany prawdziwym altruizmem i dobrem. Tak jak każdy człowiek, mając egoistyczną naturę, "czyniłem dobrze" by czuć się ze sobą lepiej, przyjmując wszystkie duchowe filozofie, które mnie usprawiedliwiały i pomagały uciec przed prawdą - że jestem w środku absolutnym egoistą, a na zewnątrz odgrywam "dobrego człowieka" nie tylko przed innymi, ale i przed samym sobą. Podczas moich wykładów poznawałem wielu ludzi, również uciekających przed tą prawdą w New Age. Niektórzy uważają się za wróżbitów, inkarnowanych na Ziemi kosmitów z misją ratowania ludzkości czy nawet bogów, którzy zapomnieli, że są bogami. Łatwo ich było wyśmiać, jednak warto pamiętać, że nie stali się tacy z dnia na dzień, lecz wszystko zaczynało się od wiary w zwykłe horoskopy, potem książki motywacyjne i ezoteryczne. Jeszcze inni przyjmowali takie wierzenia, bo w nich zostali wychowani i nigdy ich nie kwestionowali. Co dało mi do myślenia, bo zacząłem zauważać jak wykładane przeze mnie techniki manipulacji używają nie tylko New Age'owi guru, ale i wszystkie religie/sekty na świecie.

Zdecydowałem się za wszelką cenę poznać Prawdę, taką jaka jest, czy mi się spodoba czy nie. Wiedziałem, że dopóki nie będę znał Prawdy, nie będę mógł podjąć żadnej istotnej decyzji w oparciu o jakąkolwiek głębszą wartość, skoro nie znam jej sensu. Nadal jednak nie mogłem zaprzeczyć istnieniu Stwórcy, ani Jego Sprawiedliwości. Zdecydowałem się więc przeczytać Nowy Testament, tym razem bez żadnych odgórnych założeń i interpretacji.

Straciłem wszelkie wątpliwości co do tego, że to co czytam jest autentycznym Słowem Bożym. Biorąc je takie jakie jest, nie byłem w stanie Mu w niczym zaprzeczyć, lub znaleźć jakąkolwiek, choćby najmniejszą niespójność, pomimo że pokazywało mi jak bardzo jestem złym, grzesznym i słabym człowiekiem. Ale kiedy je czytałem, dawało mi też radość i uwalniało mnie z moich własnych kłamstw o sobie samym. Dodatkowo zacząłem samodzielnie porównywać różne polskie tłumaczenia Pisma Świętego z tekstami oryginalnymi i dowiedziałem się, że Biblia (w łatwo dostępnych i nienaruszonych tekstach oryginalnych) to najwierniej zachowany dokument historyczny, a sam Nowy Testament przewyższa ponad stokrotnie ilość i zgodność kopii każdego historycznego tekstu z całych dziejów ludzkości sprzed wynalezienia druku. Jednak i to nie było istotne, bo Słowo Boże mówi samo za siebie. I jakież było moje zdziwienie kiedy czytałem wersy typu:

Rz 10:9 "Bo jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził go z martwych, zbawiony będziesz."

Rz 11:6 "A jeśli z łaski, to już nie z uczynków, bo inaczej łaska nie byłaby już łaską."

Jn 6:47 "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, kto wierzy we mnie, ma żywot wieczny."

Jn 11:25-26 "Rzekł jej Jezus: jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to?"

Uwierzyłem, że Jezus Chrystus miał na myśli dokładnie to co powiedział. I nawet nie śmiem w jakikolwiek sposób, dodawać czegokolwiek z moich żałosnych "dobrych uczynków" czy kościelnych zasług do mojego zbawienia w Jego perfekcyjnej, pełnej i całkowitej ofierze za moje grzechy. Gdybym mógł zasłużyć na zbawienie, to po pierwsze Jezus umarłby niepotrzebnie, a po drugie Życie Wieczne byłoby niesamowicie tanie, nie przyjęte z łaski, a najzwyklej w świecie kupione, więc nie byłoby Bogu za co dziękować. Z resztą jeśli tacy nieodmienieni Słowem Bożym ludzie trafialiby do nieba, to nie różniłoby się ono niczym od tego co mamy teraz na Ziemi.

Każda "religia chrześcijańska" ponad Słowem Bożym stawia swoją własną tradycję wymyślaną przez ludzi i stale zmienianą na przestrzeni wieków. A Bóg nie zmienia zdania, Jego Słowo trwa wiecznie, bo jest ostateczną Prawdą, która jest niezmienna, w końcu to On wszystko stworzył i jest wszechwiedzący.

Z kolei każda religia świata (w tym "religie chrześcijańskie") mówi, że by rozwijać się duchowo i przypodobać się Bogu trzeba: zbierać dobrą karmę/uczynki, odprawiać magiczne rytuały/sakramenty, i absolutnie słuchać swoich duchowych zwierzchników. I żadna z tych religii nie daje pewności odnośnie swojego zbawienia.

A Słowo Boże mówi coś zupełnie innego:

Po pierwsze, jako ludzie mamy zupełnie zepsutą egoistyczną naturę aż do cna, jesteśmy po prostu źli (nie widzimy tego, bo porównujemy się wzajemnie ze sobą, własnymi standardami) i nie ma w nas ani jednej dobrej rzeczy bez Boga.

Po drugie, sami nie potrafimy zrobić z naszym stanem absolutnie nic i szczerze zmienić się na lepsze, bo z natury umiłowaliśmy bardziej siebie i nasze grzechy niż naszego Stwórcę. Więc grzesząc przeciwko Wiecznemu i Świętemu Bogu (w Jego, a nie naszym, perfekcyjnym standardzie dobra), sprawiedliwie zasługujemy na wieczne i całkowite potępienie.

Po trzecie, Bóg pomimo, że jest Perfekcyjnie Sprawiedliwy, to jest też nieskończenie Kochający, czego dał świadectwo schodząc na Ziemię w Jezusie Chrystusie i przyjmując naszą sprawiedliwą karę na siebie, z tej Miłości do nas oddał swoje Życie za nas na krzyżu. Tym samym spłacając nasz dług i wykupując nas ze śmierci w grzechu do Życia Wiecznego.

Każdy kto wyzna to szczerze przed Bogiem (bo jeśli ktoś nie wierzy jak wielkie potrzebuje przebaczenie, to tym samym nie może go przyjąć) i odda swoje życie Bogu przyjmując Jezusa Chrystusa jako swojego Jedynego Pana i Zbawiciela, może być absolutnie pewny swojego zbawienia. Nic nie musimy robić, bo Jezus Chrystus swoją ofiarą na krzyżu już dokonał całkowitego odkupienia całego świata, wystarczy że przyjmiemy ten dar, że Mu zaufamy.

Oczywiście jedni powiedzą, że skoro jest się już zbawionym to można grzeszyć ile się chce. Z jednej strony tak, jednak jeśli szczerze uwierzyłeś, że Jezus Chrystus zbawił Cię umierając za Ciebie na krzyżu, by dać Ci Życie Wieczne, to nie będziesz chciał grzeszyć. Będziesz Mu tak wdzięczny, że będziesz chciał świadczyć o Nim całym swoim życiem i dzielić się tą radością z innymi ludźmi. Bóg da Ci nowe serce i będzie Cię odmieniał. Pokochasz Chrystusa i znienawidzisz grzech. Z pomocą Boga będziesz wykonywał prawdziwie szczere dobre uczynki z radością, nie oczekując nic w zamian, już nie żeby zapracować sobie na zbawienie, tylko by Mu za nie dziękować.

Jezus Chrystus mnie odnalazł i przyciągnął do siebie. Oddałem mu swoje życie, bo bez Niego nie ma ono sensu. Ja nie mogłem siebie zmienić przez lata, a On odmienił mnie w mgnieniu oka. Teraz należę do Niego i w Nim jestem bezpieczny, prawdziwie szczęśliwy i mam niepojęty Pokój. To nie znaczy, że już w ogóle nie grzeszę i jestem święty sam z siebie, ale jestem święty w Nim. Otrzymałem Żywą Relację z Jezusem Chrystusem, z moim jedynym Panem i Zbawicielem, i nie ma nic lepszego na świecie. Jeśli potrzebowałbym do mojego zbawienia dodatkowo czegokolwiek, lub kogokolwiek innego (moich zasług, odprawiania rytuałów, czy innych ludzi), to umniejszałbym Jezusowi Chrystusowi swoim brakiem wiary w wystarczalność Jego pełnej Ofiary i byłaby to zwykła, pusta religijność bez prawdziwej relacji ze swoim Jedynym Zbawicielem. Ale sam Jezus Chrystus jest więcej niż wystarczający. Cała Chwała za moje zbawienie należy się Tylko Jemu.

Jeśli też szczerze wierzysz w Słowo Boże jako ostateczną Prawdę i tym samym ufasz Jezusowi Chrystusowi jako swojemu Jedynemu Panu i Zbawicielowi, to otrzymałeś Życie Wieczne i możesz nazwać się chrześcijaninem ewangelicznym (czyli czytającym Słowo Boże i odrzucającym wszystko co jest z Nim nie zgodne). Ja dopiero po kilku miesiącach od mojego nawrócenia dowiedziałem się, że istnieją ludzie, a nawet wspólnoty, które również położyły swoją wiarę jedynie w Słowie Bożym, które jest całkowicie wystarczające do poznawania Boga i rozsądzania każdej sprawy na Jego podstawie. Polecam poznawanie tych szczerze oddanych Bogu ludzi i uczestniczenie w nabożeństwach okrojonych ze wszystkiego czego nie ma w Biblii. Ale najgoręcej polecam samodzielne i bezpośrednie poznanie Jezusa Chrystusa w Jego Słowie. Bo żaden kościół, ani wspólnota nie może Cię zbawić. To jest sprawa tylko między tobą a Bogiem, czy oddasz mu swój grzech i przyjmiesz Jego dar Życia Wiecznego.

Rz 8:38-39  "Albowiem jestem tego pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani potęgi niebieskie, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani moce, Ani wysokość, ani głębokość, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym."

 

Koinonia - Drugi Zbór Kościoła Chrześcijan Baptystów, ul. Przemysłowa 48a, Poznań  |  e-mail: przemyslowa48@gmail.com  |  © 2019